„Nieważne czy zostaniesz tu przez cztery lata czy cztery tygodnie, jeśli gdzieś przebywasz, to po prostu tam bądź, bo nie chodzi o to, jak długo gdzieś zostajesz, tylko co robisz w tym czasie, a kiedy wyjedziesz, będziesz szczęśliwy, że tu byłeś.”
Ten cytat („Przystanek Alaska”, scen. Andrew Schneider) zamieściła ostatnio na swoim fb moja znajoma Ania Piwowarska.
Bardzo pasuje on do tego czym chcę się tu z Wami podzielić.
W listopadzie odbyłam egzotyczną podróż „Smaki Tajlandii”. Taki był motyw przewodni tej podróży, bowiem nie tylko miejsca, zabytki mnie interesują, ale smaki i co się z tym nieodłącznie wiąże, również kultura danego kraju. Czy 2 tygodnie na taką wyprawę to długo czy krótko? Nie ma to znaczenia, bo odnosząc się do wspomnianego cytatu, jeśli „ tu jesteś, to nie ważne jak długo, ważne aby skupić się na tym co tu i teraz”. I ja tak właśnie tę podróż odbyłam. Smakowałam ją wszelkimi zmysłami, zapominając o „całym świecie”. Bardzo rzadko, włączał się mój normalny tryb, tylko po to aby skontaktować się z dziećmi i sprawdzić co tam u moich Klientów, czy jakoś sobie beze mnie radzą:-)?
Pierwsze trzy dni spędziliśmy w Bankoku.
Nie jestem fanką takich dużych miast. Bieda i brud ulicy przeplata się z nowoczesnymi budowlami i przepychem świątyń.
Ludzie są niezwykli mili, skromni i pogodni. Im słabiej mówią po angielsku, tym więcej się uśmiechają i niżej kłaniają. Trudno się na nich złościć, a sytuacje czasami bywały komiczne. Całą sytuację rozładowywało ich „soly (sorry), tumoloł (tommorow)- nie wymawiają „r”.
Składaliśmy pokłony wielkiemu Buddzie, oczywiście na bosaka, plecy i nóżki musiały być zakryte. Nawet postrzępione jeansy trzeba było zamaskować wypożyczoną spódnicą, no bo Budda nie przepada za takim stylem:-) Panów zresztą też to dotyczyło, przez co wyglądali naprawdę komicznie.
Historia i zabytki to jedno, ale nawet w trakcie zwiedzania byłam wyczulona na modę. I to bynajmniej nie na swoją:-). Dla mnie w czasie podróży liczy się przede wszystkim wygoda. No i trzeba się ograniczać z bagażem. Tak więc w walizce znalazło się przede wszystkim obuwie sportowe, krótkie spodenki i wygodne t-shirty. Nic specjalnego:-)
Za to Japonki zawsze z ręką na modowym pulsie, oryginalnie i kolorowo.
Słychać też było rosyjski, ale wybaczcie, tych „inspiracji modowych” tu nie zamieszczę:-)
Niezapomniane wrażenie wywarł na nas pływający targ. Tu jadłam najlepsze banany w cieście na ciepło.
Nie zawsze Tajlandia jest tak kolorowa. Są i nieco ciemniejsze strony tego kraju.
Każdy dzień rozpoczynaliśmy wcześnie rano, przemieszczając się coraz dalej na północ, gdzie jest bardzo zielono i coraz piękniej.
Czasami i zmęczenie dawało o sobie znać, no coż, nasza czujność została uśpiona:-)
Podróżowaliśmy różnymi środkami transportu. Zaczynając od samolotu, poprzez prom, na „tuk tuku” kończąc ( najlepszy środek na trzech kółkach do przemieszczania się po zatłoczonych uliczkach, zwłaszcza wieczorami. Zdjęcie nie wyszło, więc nie zamieszczam..) Były też rowery, skuter, a nawet kajak:-)
Odwiedziliśmy małą wioskę, gdzie jakby czas się zatrzymał…Podziwiam te kobiety, dla mnie to niewyobrażalne nosić taką biżuterię. No nawet w imię mody nie byłabym skłonna do takich poświęceń. Oczywiście taka jest ich kultura i tradycja. Ciekawa jestem, jak one patrzą na nas, czy nam zazdroszczą, że my nie musimy dźwigać takich obręczy? Czy może myślą sobie, jak my jesteśmy „skromnie ubrane”. One pomimo spartańskich warunkuów są pięknie ubrane, są czyste i uśmiechnięte.
Aż dotarliśmy do rozległych pól herbacianych. Nie wiedziałam, że herbata wygląda jak porządnie przycięty żywopłot:-)
A jaki w ogóle był główny cel podróży? Warsztaty kulinarne! Przez dwa dni gotowaliśmy zawzięcie od „rana do wieczora” w jednej z najznakomitszych ponoć szkół kulinarnych Tajlandii prowadzonej pod wodzą szefa kuchni Pana Sompon Nabnian. Jestem absolutną fanką kuchni tajskiej. Jest aromatyczna, prosta i szybka. Potrzebne są tylko odpowiednie składniki. Już wiem, że z niektórymi może być w Polsce problem, np. galanga ( ginza) , eggplant, tajska bazylia, itd.).
Takie gotowanie to ja nawet lubię, jak wszystko jest przygotowane, odmierzone, nie trzeba robić zakupów i sprzątać po…. no tak to ja mogę codziennie gotować!
potem to trzeba sobie jeszcze wszystko zjeść, co sie samemu „naważyło”. Nawet polubiłam pikante potrawy, choć czasami trzeba było piwem ugasić pożar:-) Ale jakoś nikt nie narzekał, że coś nie smakuje…
Uff! na koniec już tylko na relaks na jednej z cudnych wysp, na łonie przyrody i towarzyszącyh nam znienacka zwierząt. Bardzo przyjaznych i bardzo ufnych zresztą.
Zapomniałam, jeśli będziecie w Tajlandii, koniecznie wybierzcie się na masaż stóp oraz na tajski masaż! Naprawdę warto! Trochę boli, ale później będziecie sie czuć jak nowo narodzeni:-)
I to tyle mojej relacji. Jeśli dotarliście do końca, to Wam dziękuję i do następnego razu!